Wydawca: Estymator
209
Ebook

Trudne powroty

Anna Onichimowska

Powieść dla młodzieży, której głównym bohaterem jest Grzesiek (Gruby), który rezygnuje ze studiów filozoficznych, aby wyruszyć „w Polskę”. Chce przyjrzeć się życiu aby znaleźć w nim swoje miejsce. Wędrując ima się różnych zajęć, spotyka wiele ciekawych osób, a w końcu podejmuje decyzję życia... Losy Maćka, Ewy, Grubego i innych młodych bohaterów przedstawione są czterech kolejnych tomach: „Samotne wyspy i storczyk”, „Żegnaj na zawsze”, „Trudne powroty” i „Bliscy nieznajomi”. Niniejszy e-book jest trzecim z nich. Projekt okładki: Olga Bołdok

210
Audiobook

Zapach pieczeni

Kazimierz Korkozowicz

Dynamiczny, wciągający od pierwszej strony kryminał. Brutalne gangsterskie porachunki, duże pieniądze, ukryty skarb, silni mężczyźni i piękne kobiety, romans i erotyka. Trup pada gęsto, napięcie i tempo akcji ciągle przyspiesza by, po kilku nieoczekiwanych zwrotach akcji, doprowadzić do zaskakującego finału. Przedstawiamy nigdy wcześniej nie publikowaną powieść Kazimierza Korkozowicza (1907-1996) - znanego i cenionego autora powieści kryminalnych, którą odnalazł w domowym archiwum jego syn, Tomasz Korkozowicz. Książka ta została ukończona w roku 1988. Poniżej publikujemy, nieco skrócone, cztery interesujące recenzje, które byli uprzejmi przed-premierowo napisać: Iwona Mejza, Monika Siemieniacka, Cezary Malewicz i Grzegorz Musiałowicz. Trzy kawałki astralonu, w trzech różnych rękach. Tylko w komplecie pozwolą określić miejsce, gdzie ukryto skarb. Dwóch wytrawnych graczy, działających na granicy prawa, chce go zdobyć. Wszystkie chwyty dozwolone. Poza nimi w sprawę wplątana jest młoda, naiwna dziewczyna. Jakie ma szanse na ocalenie, gdy wpada w paszę lwa? Szantaże, zlecone zabójstwa, piękne i niebezpieczne kobiety, odważni i bezkompromisowi mężczyźni. Romanse i zdrady, lojalność i męska przyjaźń, a w tle tajemnicza nagroda, rozpalająca wyobraźnię i mrożąca sumienia... [Cezary Malewicz] Autor wiezie czytelnika kolejką górską. Gdy wydaje się, że powinien nastąpić finał i bohaterowie odczepią się wreszcie od kłopotów i szemranego towarzystwa, karty zostają rozdane kolejny raz, i znowu nic nie wiadomo, i tak do samego końca. Korkozowicz podarował swoim czytelnikom Mata, samotnego szeryfa po przejściach, z parą wiernych kumpli i pistoletem w szufladzie nocnej szafki. A że zimny i niedostępny? Kobiety lubią niegrzecznych chłopców. Jest super! [Monika Siemieniacka] Zapach pieczeni wabi i skłania do sięgnięcia po porcję mięsa. Jest pułapką, która czeka na chętnego. Tak jak w kryminalne Kazimierza Korkozowicza, który postanowił zabawić się gatunkiem i w intrygę kryminalną wmieszał porachunki gangsterskie, prowadzone przez ludzi o ciekawych nazwiskach i pseudonimach sugerujących bardzo burzliwą przeszłość. Surdyński vel Surdyna odsiaduje w więzieniu wyrok, podobno za nie do końca własne grzechy. Ktoś ma nadmierną ochotę na władzę i pieniądze i bardzo nie lubi się dzielić. Pewna młoda kobieta wpada w sidła mężczyzny, który mógłby być miłością jej życia. Ktoś poluje na skrawek astralonu, który pojedynczo nie przedstawia wartości, ale jest częścią większej całości. I tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi. A jak nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze. O grubą kasę, dla której warto ryzykować życie. Niektórzy stracą je przy okazji. Mnóstwo mylnych tropów, które przyciągają uwagę czytelnika i wprowadzają nieco chaosu w intrydze kryminalnej. Czytając miałam wrażenie, że Kazimierz Korkozowicz dobrze bawił się przy pisaniu "Zapachu pieczeni". Ta dość krótka historia jest ciekawym uzupełnieniem twórczości autora "Białego płaszcza w brązową kratę", którego lektura dostarczyła mi mnóstwo przyjemności, gdy lata temu zaczynała się moja przygoda z kryminałami autorstwa Kazimierza Korkozowicza. Polecając całą twórczość pisarza, polecam także kuszący "Zapach pieczeni". [Iwona Mejza, KlubMOrd.com] Każdy odnaleziony po latach maszynopis czy rękopis dla miłośnika literatury sensacyjnej tamtego okresu powoduje cieknącą ślinkę. Mamy w tej powieści ukryty gdzieś majątek z rabunku, w ostrej o niego grze padają trupy, miga na sekundę milicja, możemy się też domyślać, kim będzie grupa pozytywnych twardzieli. Czyli - wszystko, czego można od takiej literatury wymagać. Niestety, zbudowane na początku znakomitym opisem sprytnego włamania napięcie nieco opada, niewyjaśniony zostaje jeden istotny wątek, a pobudzony u czytelnika apetyt pozostaje nie do końca zaspokojony. Akcja gna niczym pendolino, przeładowane dialogi bohaterów nieco rażą - poprzez sporą ilość zbyt płynnych, wielokrotnie złożonych zdań. Cóż, taki już bywa styl pisarzy otrzaskanych własną długoletnią twórczością, to samo mamy i w późnych powieściach Simenona czy Gardnera. Wszak, gdy pisze "Zapach pieczeni", Kazimierz Korkozowicz jest już przecież statecznym panem po 80-tce. Zaskakuje w takim wieku znakomita sprawność intelektualna autora. Ciekawe, czy tak doświadczony pisarz sam, świadom mankamentów powieści, nie chciał jej opublikować, czy też jakoś się nie złożyło? Nie jest to wszak powieść choćby zbliżona poziomem do mojego ulubionego "Domu w górach". Niemniej dla miłośników każde takie odkrycie po latach to prawdziwy skarb! Lubimy takie niespodzianki i zadajemy sobie pytanie, ile jeszcze takich zakurzonych dzieł czeka w ukryciu? Bo jedną z najgorszych rzeczy dla entuzjasty kryminałów konkretnego autora jest chwila, kiedy się okazuje, że tegoż autora przeczytał już wszystko! [Grzegorz Musiałowicz, KlubMOrd.com] Książka opublikowana w formie elektronicznej przez Wydawnictwo Estymator w ramach serii: Kryminał z myszką - Tom 131.

211
Audiobook

Cmentarze

Marek Hłasko

Przypadkowe spotkanie ze znajomym z czasów partyzanckich okazuje się dla bohatera katastrofalne w skutkach. Kilka beztrosko rzuconych słów i Franciszek Kowalski, dotychczas uczciwy i oddany sprawie członek partii, trafia do aresztu, zostaje posądzony o dwulicowość i dywersję, pozbawiony legitymacji partyjnej, wyrzucony z pracy. Próbując się oczyścić, zwraca się do swoich dawnych towarzyszy z partyzantki, którzy mogliby zaświadczyć o jego uczciwości. [tylna strona okładki, Elf 2004] Hłasko ukazał w bardzo realistyczny sposób życie jednostki w systemie totalitarnym, w którego trybach nikt nie może czuć się bezpieczny i pewny swojego jutra, gdzie niszczone są rodzinne więzi, stare przyjaźnie. Warta przeczytania lektura, bo mam wrażenie, że historia zatacza koło. [Anna, lubimyczytac.pl] To książka nie tylko o upodleniu jakim jest system, komunistyczny czy jakikolwiek inny. Jest też o przemijaniu - systemu, ludzi i wartości. Wzrastających ideach i upadających jednostkach. O cmentarzach - w każdym tego słowa znaczeniu. Obywatelu, może się wam system nie podoba? No powiedzcie, podoba się czy nie? [monasco, lubimyczytac.pl] Szliśmy do życia, a zaprowadzono nas na cmentarzyska; szliśmy do ziemi obiecanej, a nie widać nic prócz pustyni; mówiliśmy o sprawiedliwości, a nie znamy niczego prócz terroru i rozpaczy. (...) Idą już po mnie czy nie? Przyjdą przecież kiedyś. [cytat z powieści] Opowiadanie w doskonały sposób ukazuje paradoksy PRL. Tytułowy bohater przeżywa życiową tragedię, z powodu niepotrzebnie wypowiedzianych po pijanemu kilku słów. Niczym Józef K. z "Procesu" Kafki, zostaje wciągnięty w wir niezrozumiałych dla niego wydarzeń. Komunistyczna machina po kolei zabiera mu wszystko to, co było dla niego w życiu ważne. Wszystko to, w co do tej pory wierzył, okazuje się utopią i czasem przeszłym. Doprowadza to do tragicznego, ale także bardzo zaskakującego zakończenia, które jest zdecydowanie najmocniejszą stroną tej noweli. [oczytany.eu] Gorzko - ironiczne. [Krzysztof Frątczak, lubimyczytac.pl] Książka ta otrzymała w 1958 roku nagrodę literacką paryskiej "Kultury". PRZEDSTAWIENIE TEATRALNE "CMENTARZE": W roku 1988 roku poznański Teatr Nowy wystawił spektakl oparty na "Cmentarzach". Przedstawienie wyreżyserowała (oraz dokonała adaptacji tekstu) Izabella Cywińska. WIDOWISKO TELEWIZYJNE WEDŁUG "CMENTARZY": W 1990 roku łódzka Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa Telewizyjna i Teatralna, wyprodukowała widowisko telewizyjne "Aż przychodzi taka chwila", oparte na tekście "Cmentarzy", które wyreżyserował Waldemar Strajch. TŁUMACZENIA: Marek Hłasko to jeden z najbardziej znanych polskich pisarzy w skali światowej. Jego książki zostały przetłumaczone m.in. na angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, holenderski, włoski, duński, węgierski, hebrajski, fiński, koreański i esperanto. Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji. Tekst: Elf, Warszawa 2004. Projekt okładki: Olga Bołdok.

212
Ebook

Nic albo nic

Tadeusz Konwicki

Fragment książki – modlitwa jej bohatera: „Żebym nigdy nie zmarniał w małoduszności, żebym nigdy nie oślepł w egoizmie, żebym nigdy nie utonął w zatrutej studni beznadziei. Żebym nie żył plugawie jak moi rodzice i dziadowie, żebym nie skamlał w niewoli rezygnacji, żebym nie przeklinał godziny swoich narodzin. Żebym zawsze mógł patrzeć wszystkim ludziom w oczy, żebym poznawszy prawdę dokonał wielkich czynów i żebym na końcu nie wył rozszarpywany przez demony śmiertelnych przerażeń, lecz żebym dostojnie zamknął księgę swego życia. Niech mój świat będzie czysty. Niech mój świat będzie sensowny jak kłos dojrzałego zboża. Niech mój świat będzie po raz pierwszy piękny”. W powieści „Nic albo nic” już sam tytuł sugeruje kompletny brak możliwości, wszechogarniającą nicość. Dwa wątki – urwany partyzancki i następujący po nim współczesny – łączy jeden wspólny motyw: ocieranie się bohatera o śmierć, jego niejasna gra ze śmiercią. Bohater wątku partyzanckiego dodatkowo udręczony jest rozkazem wykonania wyroku na domniemanym zdrajcy czy prowokatorze, bohater wątku współczesnego cierpi na brak poczucia tożsamości. Autor utrzymuje nas w niejasnym podejrzeniu, że być może ów bohater, w stanie pełnej utraty świadomości, jest zbrodniarzem – wampirem. Ten motyw wampira to jakby symbol – metafora ludzkiego udręczenia. [lubimyczytac.pl] Główny wątek powieści „Nic albo nic” oparty został na motywach autentycznych sensacyjnych zdarzeń. Były to morderstwa popełnione w latach 50. przez „wampira z Gałkówka”. Bohater utworu nie zdaje sobie sprawy z tego, że w zaćmieniach jaźni zabija kobiety. Podejrzewany przez milicję o popełnienie zbrodni, próbuje skryć się przed wymiarem sprawiedliwości i wyrusza w wędrówkę po całej Polsce. Wątek ten pozwala pisarzowi ukazać w warstwie aluzyjnej osaczenie obywatela PRL. W innym planie powieści autor powraca do czasów wojennych i partyzantki wileńskiej, a w finale utworu przedstawia wizję końca świata. Wątki te skonfrontowane z marzeniami o pięknej, sprawiedliwej przyszłości, a także tytuł utworu wskazują na upadek nadziei pokładanych w powojennej Polsce. „Nic albo nic” wraz z dwoma wcześniejszymi utworami pisarza – „Sennikiem współczesnym” (1963) i „Wniebowstąpieniem” (1967) – tworzy cykl powieści psychologicznych, w których najsilniej dochodzi do głosu portretowanie współczesności naznaczonej absurdem komunistycznego totalitaryzmu. Wspólna tym utworom jest analiza społecznej pamięci, na której piętno odcisnęło wojenne i stalinowskie zło. Podobna jest także konstrukcja bohatera, który najpierw nie może zaakceptować swojej tożsamości, gdyż ciąży na nim poczucie winy, potem zaś nie może owej tożsamości ustalić, gdyż nie odczuwa związku między własną osobą a otaczającą go rzeczywistością państwa policyjnego. [Agora 2010] Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji. Projekt okładki: Olga Bołdok.

213
Ebook

Orchidee z ulicy szkarłatnej

Helena Sekuła

Kryminał, który może się pochwalić wyłącznie doskonałymi recenzjami. Czy słusznie? Przekonaj się sam/a! GRZEGORZ CIELECKI (Klub MOrd): „Orchidee” czyta się bardzo dobrze. Polecam wszystkim lubiącym kryminały z podbudową obyczajową. Dowiecie się m.in. kto lubił „pieścić samochód jak kochankę”, czy chuligan mógł nosić spodnie w kolorze marengo, dlaczego walizkę wrzucono do Jeziorka Czerniakowskiego, czemu trzeba było sprawdzić osiemdziesiąt osób, o jakim posunięciu szachowym myślał mistrz Tartakower. Książka bowiem skrzy się wielobarwnością szczegółów. Holenderscy hodowcy orchidei nie mają w Warszawie łatwego życia. Oto niejaki Arvid Van der Maneer zostaje napadnięty na ulicy Szkarłatnej w Warszawie. Wśród bandytów jest siedemnastoletnia dziewczyna służąca za przynętę. Sprawcy skradli z samochodu… 60 kg kakao w metalowych puszkach. W  powyższych zdaniach znajduje się cała charakterystyczna poetyka wczesnych („Orchidee” to zasadniczo czwarty tytuł w dorobku autorki) powieści Heleny Sekuły. Mamy dziewczynę z półświatka, której grozi zejście na samo dno przestępczego życia i totalny upadek. Pojawia się element tajemnicy, starannie podtrzymywanej do końca książki czyli kakao z Holandii – niewątpliwe przedmiot pożądania w PRL. Tu jednak czujemy, że przecież nie może chodzić wyłącznie o przemyt kakao z Holandii do Polski, nawet jeżeli był to wyrób wielce deficytowy. Za sprawą tajemniczego Holendra wchodzimy także w wielki świat (beżowy volvo obcokrajowca) przestępczych macek obejmujących niczym ośmiornica całą Europę. No, ale to w dalekim tle. Wreszcie milicyjny realizm magiczny, występujący często u Heleny Sekuły. Nie ma przecież w Warszawie ulicy Szkarłatnej, choć jest ul. Solec, ul. Czerniakowska i ślimak (często tędy przejeżdżam, gdyż pracuję w antykwariacie na ul. Dobrej 56/66), którym podążał Holender na mityczną Szkarłatną. Rychło pojawia się także major Andrzej Korosz, główny śledczy, a sam napad na Holendra schodzi na dalszy plan. Ważniejszy w całej sprawie staje się trup żony (znaleziono jej zmasakrowane ciało, z pantoflem tkwiącym w ustach!) pewnego ogrodnika, do którego miało trafić podejrzane kakao. Ślad wiedzie do pasera z Brzeskiej, niejakiego Pilarczyka. Twardy gość – „Trzęsie całą Pragą, Targówkiem i Zaciszem”.  Skradzione kakao rozchodzi się bowiem po detalistach z Bazaru Różyckiego. Wspomniany zaś ogrodnik miał wykorzystywać kakao w charakterze kompostu dla orchidei. I tu dotykamy istotnej symboliki zawartej w książce. Cała rzecz bowiem idzie o los dziewczyny imieniem Magda, poznanej początku powieści. Oto z przestępczego podglebia ma szansę wyrosnąć piękny kwiat. Ale czy to możliwe? Skoro wokoło napady, kradzieże i morderstwa? Pytam retorycznie. Powieść jest rozbudowana, wielowątkowa i czasem odnosimy wrażenie chaosu, ale autorka znakomicie panuje nad materią całości i wszystkie nitki prowadzą w końcu do właściwych kłębków, a czytelnik jest zadowolony, że przeczytał kolejny soczysty kryminał z bogatym tłem obyczajowym, na czym intryga broń boże nic nie traci. Główne nici śledztwa trzyma Korosz, ale jego oficerem linowym jest porucznik Cieślik ze służby X czyli podręczny tajniak. O życiu prywatnym Korosza nic nie wiemy. Jeżeli nawet wyraża pewne zainteresowanie pojawiającymi się kobietami to jednak nie wykracza ono poza relacje szarmancko-służbowe, to Cieślik pozwala sobie na afekt wobec Magdy, która jest przez swoich określana per…Mata Hari z Czerniakowa.  I znów kobieta nie schodzi na złą drogę dzięki zbawiennemu zaangażowaniu Milicji Obywatelskiej. Przypomnijmy, że w „Dziewczynie znikąd”, to Korosz wyciągał z dna Zuzannę Herc. Teraz ma od tego swoich ludzi. RAFAŁ FIGIEL (Klub MOrd): „Orchidee z ulicy szkarłatnej” były pierwszą przeczytana przeze mnie książką Heleny Sekuły i są do tej pory książką ulubioną. A stało się to za sprawą dwóch przede wszystkim powieściowych wątków. Pierwszy z nich to romans jednego z milicjantów z dziewczyną z marginesu, będącą na dodatek osobą ważną dla prowadzonego śledztwa. Wątek jest istotny – autorka w swoich późniejszych powieściach kładzie świadomie spory nacisk na warstwę obyczajową. Mamy tu do czynienia ze szczególną reinterpretacją mitu Pigmaliona: oto młody porucznik MO, nie bacząc na krytykę ze strony przełożonych, poddaje młodą przestępczynię – Magdę – prywatnemu procesowi resocjalizacji. Efekt – „Dziewczyna otoczona życzliwością i troskliwym staraniem, rozkwitła”. To ona jest tak naprawdę tytułową orchideą – kwiatem wymagającym cieplarnianych warunków, lecz odwdzięczającym się cierpliwemu ogrodnikowi cudownym, egzotycznym pięknem. Sekuła przypomniała w sposób trochę może naiwny, lecz bardzo sympatyczny niby tak oczywistą, lecz przez wielu zapomnianą tezy, że nikt nie rodzi się zły i wiele zależy od środowiska w jakim się człowiek rozwija, od ludzi, którzy go otaczają. Za sprawą Magdy książka jest jedną z najpogodniejszych i najbardziej „optymistycznych” powieści kryminalnych, jakie czytałem. Drugim ciekawym wątkiem jest ulubiony i w związku z tym zaciekle tropiony przeze mnie w powieściach kryminalnych wątek szachowy. Otóż przestępcy posługują się w kontaktach między sobą kartkami pocztowymi z zapisem pewnego oryginalnego otwarcia szachowego. Otwarcie nazywa się „Orangutan”. Czy rzeczywiście istnieje takie otwarcie? I skąd taka dziwna nazwa? Otóż w 1924 roku organizatorzy międzynarodowego turnieju szachowego w Nowym Jorku, w przerwie między kolejnymi rundami zaprowadzili uczestników do ogrodu zoologicznego. Polski arcymistrz Ksawery Tartakower spędzał wolny czas przypatrując się siedzącemu w jednej z klatek orangutanowi. Tego samego popołudnia rozpoczął partię z węgierskim arcymistrzem Gezą Maroczym ruchem 1.b2-b4. Partia zakończyła się remisem. Na pytanie Węgra, co to za otwarcie, odparł, że jest to wynik konsultacji z orangutanem. Opisując to wydarzenie w jednym z czasopism szachowych oburzony Maroczy stwierdził, że „tego rodzaju konsultacje i analizy są niedopuszczalne”. GALFRYD (lubimyczytac.pl): Przyzwoite milicyjne czytadło. Międzynarodowa siatka przemytnicza, obrotny badylarz i warszawski półświatek kryminalny, a do tego odrobina oryginalnego love story pomiędzy milicjantem a jedną z podejrzanych. Napad na goszczącego w Polsce Holendra – wśród zagrabionych przedmiotów było 80 (!) kilo kakao (!) – podobno na prezenty dla „polskich hodowców rzadkich odmian orchidei”. Wkrótce w okolicznych sklepach mają miejsce dwie kradzieże – trzeba trafu, tego samego rodzaju holenderskiego kakao. Kiedy dodatkowo do jednego ze szpitali trafia kobieta z zatruciem po spożyciu babki upieczonej na takim że samym kakao – major Korosz rozpoczyna intensywne śledztwo. Obejmuje ono osobę i interesy ogrodnika, na którego zaproszenie Holender przebywał w Polsce. Badylarz wyjaśniał, że używają oni kakao jako szczególnego nawozu mającego pomóc w hodowli rzadkich odmian orchidei. Parę miesięcy dochodzenia nie przynosi żadnego rezultatu, ale w święta Bożego Narodzenia w willi badylarza brutalnie zamordowana zostaje jego żona. Wkrótce „służba X” wkracza do akcji, u ogrodnika zatrudniony zostaje porucznik Cieślik. Śledztwo prowadzi major MO Andrzej Korosz, jego głównym pomocnikiem jest „przykrywkowy” porucznik Cieślik (działanie pod przykryciem to częsty modus operandi służb PRL), ich szefem jest zaś płk Lis. Ciekawym wątkiem jest romans porucznika z podejrzaną dziewczyną – nawet jeśli mało wiarygodny, to uroczo i ciepło opisany. W odróżnieniu do kryminałów „zachodnich” to nie nadzwyczajne przymioty detektywów, a siła i ogrom organizacji prowadzą do wyjaśnienia sprawy. To tabuny zaangażowanych w sprawę milicjantów, totalna wielomiesięczna inwigilacja, kontrola korespondencji itp. na koniec przyniosą efekt. JAN MÓL (Klub MOrd): Ważną rolę w powieści odgrywa przemyt holenderskiego kakao firmy Veneera. Pytanie, co się w nim takiego znajduje, że badylarz używa go jako pożywkę do uprawy storczyków nurtuje czytelnika przez większość powieści. Debiut orangutana wymyślony ponoć przez arcymistrza szachowego Tartakowera pomaga milicjantom w udowodnieniu przestępstwa. W jaki sposób? Proszę zajrzeć do książki Heleny Sekuły. Nota: cytowane powyżej opinie cytowane są we fragmentach i zostały poddane korekcie. Projekt okładki: Marcin Labus.

214
Audiobook

Królik stepowy

Bartosz M. Wrona

Zbiór dziesięciu opowiadań. Tytułowe opowiadanie "Królik stepowy" i kolejne "Insider" zdobyły pierwszą nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Marka Hłaski w Chorzowie. Z pozoru lekka, bo przesycona humorem i autoironią narratora proza zebrana w "Króliku stepowym" jest przejmującym zapisem wrażliwości autora oraz jego fascynacji mroczną stroną człowieczeństwa. [Anna Synoradzka] Pewien niemiecki lekarz stwierdził, iż prawdziwy pisarz więcej wnosi do psychopatologii, niż tysiąc uczonych. Czy psychiatra oddający się pisarstwu jest dla literatury równie cenny? Odpowiedzią na te wątpliwości jest "Królik stepowy" - bilet do magicznego teatru wyobraźni Bartosza M. Wrony. Wstęp nie tylko dla obłąkanych. [Agnieszka Krysińska, Kwartalnik Kulturalny Opcje] Podobnie jak kiedyś wilk, teraz stepuje królik - nie ustępując mu w niczym. [Maciej Melecki] Debiutancka książka Wrony składa się z dziesięciu opowiadań. W zbiór ten wcinają się cztery zapisy pamiętnikarskie, odpowiednio z lat 1995, 1996, 1997 i 1998. Autobiograficzny bohater owego pamiętnika skonfrontowany został z figurą sobowtórową, która w sposób tyleż nieunikniony, co dość nachalny wylania się z lektury dziesięciu opowiadań podstawowego korpusu. W gruncie rzeczy "Królik stepowy" ma jednego, nadrzędnego bohatera. Bo też bez względu na to, kim są bohaterowie poszczególnych narracji (nauczyciel, urzędnik, lekarz), ich los wydaje się jednaki: dwudziestokilkuletni nieudacznicy, którzy za nic nie mogą ułożyć sobie stosunków ze światem, za to boleśnie odczuwają, jak czas przelatuje im przez palce, a prowincjonalne miasteczko oraz drobnomieszczańskie środowisko, z którego wyrośli, proponuje tylko jedno - miałką egzystencję, tzw. małą stabilizację, czyli płodzenie dzieci i dorabianie się oraz, jakże drobne, radości. Oczywiście na bunt sił nie mają, cały ich sprzeciw to raptem odrobina taniego cynizmu, ten jednak w najmniejszym stopniu konformizmu nie tłumaczy. Ale jest coś w opowiadaniach Wrony, co wydobywa te, bądźmy przez chwilę szczerzy - duperelne historyjki z kontekstu obyczajowego i lokuje w zupełnie innej przestrzeni znaczeń. To żywioł metaliteracki. Jednocześnie ów żywioł decyduje o tym, że bohaterowie poszczególnych opowieści tworzą coś w rodzaju galerii masek, pod którymi, rzecz jasna, skrywa się podmiot tego pisarstwa. [Dariusz Nowacki, Kwartalnik Kulturalny Opcje] Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji. Pierwsze, drukowane wydanie tej książki ukazało się w roku 1999 nakładem Instytutu Mikołowskiego. Z okazji jej obecnego, cyfrowego wznowienia (rok 2023) Bartosz M. Wrona przekazał wydawcy następujący tekst: Gdy byłem bardzo młodym chłopakiem moja mama zapisała mnie na lekcje angielskiego do mamy Rafała Wojaczka. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich poetów nie żył już wtedy od kilku lat, po popełnieniu samobójstwa. Gdy przychodziliśmy wraz kolegą do mieszkania na pierwszym piętrze mikołowskiej kamienicy, pan Wojaczek, tata Rafała, starszy, dystyngowany pan z siwym, krótko przystrzyżonym wąsem zawsze zwracał się do nas per "króliczki". Może dlatego, że marszczyliśmy nosy, a może dlatego, że obaj mieliśmy jakieś takie śmieszne czapki, albo może z takiego powodu, że dla tego bardzo wysokiego mężczyzny byliśmy jakimiś małymi, ruchliwymi zwierzakami pałętającymi mu się pod nogami w przedpokoju, w którym miał już nigdy nie przywitać swojego najmłodszego syna? "Króliczki przyszły" obwieszczał pan Wojaczek pani Wojaczkowej, a ja nie miałem najmniejszego pojęcia, że kilkanaście lat później, w tym samym mieszkaniu, ale przekształconym w Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, będę promował moją pierwszą książkę. "Królik stepowy" to zbiór opowiadań i fragmenty dziennika. Zapis młodzieńczych poszukiwań własnej drogi do dorosłości, drogi do życia, ścieżki do szczęścia. Jak chyba bardzo trafnie zauważył profesor Marek Pytasz - metaliteratura. Metaliteratura, która analogicznie do metafizyki, jest zatem tym, czym należy się zająć po opisaniu wszystkiego, co tylko można, trzeba lub chce się opisać. Po wydaniu "Królika", którego tytuł, a mam nadzieję, że także i treść, nawiązuje oczywiście do genialnego "Wilka stepowego" Hermana Hesse, wyjechałem z Mikołowa, zająłem się prawie wyłącznie praktykowaniem psychiatrii i psychoterapii i na długi czas przestałem twórczo pisać. Dopiero po kilkunastu latach od debiutu wydałem kolejną, zupełnie inną książkę, a potem kolejną i następne. Mama Wojaczka uczyła mnie odmiany "to be", tata Wojaczka nazywał mnie "królikiem". Poezja Rafała, młodego chłopaka, który zdecydował się "not to be", gdy miał zaledwie dwadzieścia kilka lat ukształtowała moją wrażliwość i prawdopodobnie pobrzmiewa gdzieś w mojej prozie do dziś. Nie wiem czy i jak obronią się te teksty, wydawane ponownie po tylu latach, ale mam nadzieję, że staną się dla Czytelników źródłem refleksji nie tylko nad dorastaniem, kształtowaniem swojej tożsamości, odkrywaniem swoich możliwości, ale także dobrą zabawą i dostarczą różnorodnej przyjemności płynącej z lektury. Projekt okładki: Karolina Lubaszko.

215
Ebook

Powrót Aleksandra

Zbigniew Kruszyński

Mocne, soczyste, ciekawe fabularnie historie napisane językiem komunikacji XXI wieku. Zbiór opowiadań, w których aforyzmy, bonmoty, ironiczne zabawy frazeologiczne i wyrafinowane gry językowe tworzą nowy język, jakim posługuje się współczesne cybermedialne społeczeństwo. Ponad połowa objętości książki to mikro-powieść „Powrót Aleksandra”. Aleksander, Polak na stałe mieszkający w Szwecji, po długich latach nieobecności przyjeżdża do Polski, właściwie ot tak sobie, bez konkretnego powodu i planu. W latach 80. musiał jak wielu ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną emigrować. Wydaje się, że Aleksander zamierza odbyć typową „podróż w poszukiwaniu straconego czasu”, nieco nostalgiczną, trochę sentymentalną wyprawę do miejsc, w których upłynęły mu dzieciństwo i młodość. I faktycznie – początkowo jedzie do rodzinnego miasta, odwiedza cmentarz, dawne mieszkania, wspomina wydarzenia z przeszłości. Jednak stopniowo zbacza ze ścieżki pamięci, zamiast wizytować dawno niewidziane miejsca – przesiaduje w knajpach, zamiast spotykać się ze znajomymi z przeszłości – odwiedza salon masażu i umawia się z prostytutką. Przeszłość wymyka się Aleksandrowi, on sam wymyka się sobie, czując, „że obejmuje go przedawnienie”, że nie ma już wiele wspólnego z dawnych Aleksandrem. Nostalgiczny powrót do ojczyzny zamienia się w sex-wycieczkę europejskiego turysty, „bywałego i oblatanego, właściciela dwóch paszportów, karty visa i american, członka klubu Wojażer w randze globtrotera”.

216
Ebook

Koniec świata i poziomki

Anna Onichimowska

Znakomita lektura dla całej rodziny! Można podziwiać pomysłowość autorki w mnożeniu niezwykłych, zaskakujących przygód i sytuacji nieprawdopodobnych, szaleńczych. Opowieść rozwija fantazję młodych czytelników, zachęca do szukania barwnych i ciekawych stron życia, jak też bliskich kontaktów z rodziną, i w rodzinie mogą zdarzyć się ciekawe przygody. Miło jest przeżywać je z najbliższymi Zwłaszcza gdy mają poczucie humoru. Jest on dużym walorem tej fantastycznej opowieści, które wyróżnia się wśród utworów dla młodszych dzieci poziomem literackim i sprawnością pióra. Na ogół rodziny żyją sobie spokojnie i przykładnie, bez jakichś szaleńczych pomysłów i eskapad. Ot, zwykłe codzienne obowiązki, a na wakacje przykładne wyjazdy do dziadków lub ciotek albo na wczasy, gdzie wszystko jest skrupulatnie zaplanowane. Spokojnie, bez nerwów i ryzykownych wypraw, a więc trochę nudno i szaro, zwłaszcza jeśli pogoda nie dopisze. Jakże inaczej zachowują się bohaterowie książki Anny Onichimowskiej. Można powiedzieć, że jest to rodzina ekscentryczna, pełna szalonych pomysłów i fantazji. Jej poczynania poznajemy z relacji Karolka, który na gorąco prezentuje przygody, jakie spotykają jego, tatę, mamę i niemowlaka Józefka - rodzinną zgraną paczkę. Chwilami jest takie nagromadzenie wrażeń, kiedy sensacja goni sensację, że niemal gubimy się w natłoku wydarzeń. Na początku opowieści rodzina wyrusza z plecakami... koniec świata, kierowana niepohamowaną ciekawością, co też znajduje się na krańcach ziemi. Następuje powrót do domu, ale bakcyl podróżowania już jest połknięty, tym bardziej że trzeba uciekać przed prześladowcą - Maurycym, tajemniczym przybyszem, który chce porwać Józefa i uczynić go królem w krainie, gdzie panujący młody władca miał dosyć rządów i szukał zastępcy. Następuje cała seria niezwykłych przygód. Jest przeprawa łodzią przez rzeki, jazda parowcem po morzach, loty samolotami, pobyt w tropikach i dżungli, i wszędzie, gdzie się tylko pojawi, rodzina trafia na prześladowcze zakusy Maurycego, który dwoi się i troi, by wreszcie pochwycić Józefka i cenną mapę odnalezioną przez Karolka. Są podchody, ucieczki, napaści, a nawet więzienie w grocie. Dzielna rodzina jednak nie poddaje się. „Dopóki jesteśmy razem, nie może nas spotkać nic złego - stwierdza Karolek. - Tej jednej rzeczy byłem najpewniejszy w świecie”. Mimo prześladowań rodzinka rozkoszuje się nieznanymi krajobrazami, podziwia egzotyczną przyrodę, poznaje miejscowe obyczaje. A w chwilach grozy i niebezpieczeństw ratuje wszystkich poczucie humoru i... baloniki, które zabrali ze sobą. To one unoszą ich w krytycznych momentach w powietrze, ratując z najgorszych opresji. Na zawołanie zjawia się też tajemniczy pies Albert śpieszący z pomocą. Zaradna mama, mimo kłopotów z hołubieniem niemowlaka, z pogodą ducha stawia czoło najtrudniejszym wydarzeniom, a tata rozładowuje napięcie niefrasobliwą grą na flecie. Cechuje go całkowita beztroska. Nie znając np. zasad nawigacji, zasiada za sterami samolotu, wyczytując z podręcznika instrukcje w czasie lotu. Dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności wszystko kończy się pomyślnie. Porwany Józefek zostaje odnaleziony z pomocą nie zawodnego Alberta, mama, pełna życzliwości i ciepła, adoptuje sfrustrowanego królewicza i cała czwórka wraz z psem szczęśliwie ląduje na spadochronach w pobliżu własnego domu. „A kiedy się wyśpimy, pójdziemy na poziomki” – mówi mama na zakończenie opowieści. O tych poziomkach marzyła już od dawna. Powyższy tekst pochodzi z czasopisma o książce dla dziecka „Guliwer” (nr. 6/99). Projekt okładki: Katarzyna Kołodziej