Details zum E-Book

Jak ograłem PRL. Na rowerze tom 1

Jak ograłem PRL. Na rowerze tom 1

Witek Łukaszewski

E-book

Polska lat 60. W muzyce króluje big-beat, w kolarstwie Ryszard Szurkowski, a na czarno-białym ekranie serial "Czterej pancerni i pies". W tym samym czasie Franek Lipa kombinuje, jak spełnić swoje marzenia. Chłopak godzi obowiązek szkolny z rozwijaniem własnego interesu, świetnie się odnajdując w sieci wzajemnych przysług i znajomości. Chce żyć inaczej niż jego rodzice, którzy prowadzą kiosk RUCH-u. Planuje więc zdobyć zawodowy rower, na którym wygra Wyścig Pokoju i pryśnie na Zachód, by tam wieść życie obiboka. Pewnego dnia poznaje Edwarda Stachurę i jego kolorowe towarzystwo...
Na rowerze jest pierwszym tomem cyklu Jak ograłem PRL. Oglądamy oczami Franka - alter ego autora - codzienność zwykłych ludzi z małego miasteczka, którzy zmagali się z szarością i absurdami socjalizmu. Jest to również historia pięknej relacji z ojcem, chłopięcej przyjaźni i pierwszej miłości.
Warto wybrać się Na rowerze w podróż do PRL-u, ponieważ fabuła kipi humorem, ironią i lekkością. Wszystkich rozbawi, ale i wzruszy!

  • Okładka
  • Strona tytułowa
  • Strona redakcyjna
  • Dedykacja
  • Czekoladę zjadłem. Oczywiście nie od razu. Tak powolutku, przez tydzień. Opakowanie po niej, praktycznie nieuszkodzone (odwijałem tę tabliczkę chyba z pół godziny, aby nie uszkodzić kartonika i sreberka), wymieniłem za kolarski bidon czechosłowackiej firmy Favorit.
  • Tato był zachwycony prezentem. Spytał tylko, skąd mam taki skarb. Opowiedziałem mu historię z Marsjaninem Hansem Zimmerem.
  • Teraz wam opowiem, jak znalazłem się w tym małym, zapyziałym miasteczku.
  • Fellmanowie mieli córkę Zosię. Aż wierzyć się nie chciało, że największa chyba para grubasów w miasteczku spłodziła taką chudą szczapę. Zosia Fellman wyglądała jak zasuszona tyczka chmielu, ale uśmiechała się przepięknie.
  • Gdy wracaliśmy od Fellmanów, wtedy gdy tata z nimi pił z racji zapieczętowanej umowy, nie zaczepił nas milicjant Grygier. Za to ja zaczepiłem Bonifacego, jego syna.
  • W praktyce firma Rejon Eksploatacji Dróg Publicznych zajmowała się wyłącznie łataniem i naprawianiem dziur na poniemieckich drogach, które polska władza ludowa odziedziczyła po byłych niemieckich właścicielach. Drogi te to była znakomicie ułożona kostka brukowa, której nie mogły zniszczyć przejeżdżające po nich czołgi.
  • Nasz dom stał przy ulicy, która prowadziła do Zakładów Chemicznych. Bywało, że wstawałem wcześniej i spoglądałem przez okno na ulicę. Widziałem tłumy szarych, zabiedzonych ludzi, którzy ze wzrokiem wbitym w ziemię podążali w stronę miejsca pracy. Żadnego przyjaznego gestu, żadnego uśmiechu. Znikali w czeluściach fabryki, po ośmiu godzinach zajęcia bez perspektyw i bez sensu ten sam budynek wypluwał ich na zewnątrz jeszcze bardziej wymiętoszonych i byle jakich.
  • Ale ja nie miałem zamiaru uczestniczyć w tym kabarecie. Dlatego postawiłem na kolarstwo, bo trenując, miałem szansę na to, że kiedyś wyjadę na międzynarodowy wyścig i zwieję na Zachód.
  • Z podróżą powrotną ze Szczecina, moją, taty i huragana, wiąże się jedno wspomnienie. Otóż wracaliśmy pociągiem o piętnastej czterdzieści pięć, a więc pociągiem, którym przewodnia siła narodu wracała z roboty w stoczni.
  • Wszyscy koledzy zazdrościli mi huragana. Śmiali się, że Gruby, czyli ja, chce być jak Szurkowski.
  • I znów znalazłem się we wnętrzu pięknego bolidu. Ten mercedes to rzeczywiście był bolid. Mercedes Hansa Zimmera był piękną limuzyną, natomiast ten dwuosobowym sportowym autem. Wnętrze nie miało takiej wysublimowanej elegancji, jaką miał samochód Hansa, za to było takie bardziej wojownicze.
  • Byłem już otrzaskany w jeździe mercedesem, więc kiedy Jürgen włączył radio, wysuwająca się automatycznie antena nie zrobiła na mnie wrażenia. Za to z głośników rozmieszczonych po obu stronach kokpitu poleciała ostra rockowa muzyka. Od razu poczułem ten puls. Poczułem też, jak coś bliżej nieokreślonego ściska mnie w okolicach serca. Nie wiedziałem wtedy, że to miłość do muzyki, miłość tak wielka, że za kilka lat stłumi we mnie wszystkie inne uczucia i pozostanie moją największą miłością na zawsze.
  • No fajnie Miałem już pieniądze na całego jaguara, teraz należało go zdobyć. I tu się pojawiała cała masa problemów. Przede wszystkim rzecz pierwsza i najważniejsza: gęba w kubeł! Nie wolno było się nikomu pochwalić, że ma się marki. Ludzie przez okres wojny i potem, kiedy nastał komunizm, zeszmacili się na potęgę. Donosili jeden na drugiego. Notorycznie, ciągle i nieustannie. Oprócz tego typu amatorów była cała masa zawodowych szpicli i konfidentów przysłuchujących się bardzo dokładnie temu, co obywatele tego socjalistycznego szczęścia sądzą o towarzyszu Wiesławie i całej reszcie jego czerwonej bandy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ktoś doniósł na mnie, że wsiadłem do mercedesa z rejestracją z NRF-u, i mogłem zostać wezwany na milicję, aby złożyć wyjaśnienia.
  • Któregoś popołudnia mama zrobiła mi awanturę:
  • Jako grzdyl lubiłem chodzić na lekcje religii, bo teren plebanii bardzo różnił się od terenu poza nią, czyli od całego miasteczka. A odróżniały go czystość i schludność. Ogród był zadbany, rosły kwiaty, ścieżki były wysypane czystym żwirem i stały przy nich ławki, ładnie pomalowane i niepowywracane. Za ławkami nie leżały, jak w parku miejskim, puste butelki po wódce, utytłane w ludzkich i psich gównach.
  • Gdy mama wymogła na mnie chodzenie na katechezę, kiedy na pewien czas odstawiłem te lekcje, by móc bardziej poświęcić się kolarstwu, uległem jej również dlatego, że zaczynały mi się podobać dziewczyny.
  • Od kiedy pamiętam, zawsze bardziej ciągnęło mnie do dziewczyn niż do chłopaków. W pierwszych klasach podstawówki, zanim zaczęto mnie porządne bić, wolałem bawić się z dziewczynami w ich zabawy niż bez końca biegać po ruinach z pistoletem w ręku i być albo Niemcem, albo Polakiem, albo Białym, albo Indianinem.
  • Tak więc z wręczeniem listu Małgosi nic nie wyszło, ale szykowała się kolejna okazja, aby być blisko niej.
  • I tak wyglądał ten nasz socjalistyczny raj: ja obawiałem się, że ktoś doniesie na mnie, że mam kontakty z Niemcami, tata obawiał się, że ktoś zauważy, że w każdą niedzielę doprawia flaki u Fellmana albo że czasami jedzie na wieś na nielegalny ubój. Rolnik, który prosił tatę o zrobienie świniobicia, bał się, że sąsiad doniesie na niego. Potem ten sąsiad, którego się obawiano, kiedy sam bił świnię, bał się, że ten sąsiad, który niedawno miał świniobicie, zakabluje jego. W ten sposób nakręcała się spirala nieufności i donosicielstwa. Dom wariatów!
  • A ten asfalt, na którym czołg mojego porucznika tak łatwo odcisnął ślady, nasze miasto zyskało dzięki towarzyszowi Breżniewowi. Nie każde miasto w Polsce miało asfalt. O, nie tak łatwo! Nam się udało, ale lepiej by było, gdyby się nie udało. Zaraz opowiem wam dlaczego.
  • I tak toczyło się to życie w tym naszym zapyziałym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych. Raz z górki, raz pod górkę. Z dala od polityki, od wielkich politycznych wygranych i jeszcze większych przegranych. Ludność wchodziła uboga w kolejne cudownie perspektywiczne plany pięcioletnie, kreślone z pompą przez partyjnych bonzów z Warszawy, a wychodziła z nich jeszcze uboższa. Nikt w nic i nikomu nie wierzył. Coraz wyraźniej rysował się podział: my i oni. Ludzie kradli wszystko i wszędzie, nie czując żadnej więzi z firmą czy zakładem pracy. Przecież wszystko było ich komunistów. Po latach dopiero stwierdziłem, że sami wpakowaliśmy się w pułapkę, bo zaczęliśmy ich kojarzyć z państwem. I w ten sposób państwo stało się naszym wrogiem. Wcześniej wrogiem byli zaborcy, potem okupanci, a po nich komuniści. Zawsze to oni reprezentowali władzę. To oni byli państwem.
  • Kiedy Gomułka przyjechał do miasteczka, miałem trzynaście lat. Kiedy spadł z tronu, skończyłem czternaście.
  • Po sześćdziesiątym ósmym Gomułka potrzebował chyba jeszcze więcej zapewnień, że w jego PRL-u wszystko gra i jest pod kontrolą. Stąd jeden spontaniczny zryw społeczny uświadomionej młodzieży to już było za mało, nawet na taką dziurę jak nasze miasteczko. Potrzebne były dwa albo najlepiej z trzy lub cztery.
  • Wróćmy jeszcze do sytuacji, kiedy mama zostawiła mojego ojca na korytarzu, a potem rano rozległo się pukanie do drzwi i myślała, że przyszła Adamczakowa po cukier albo po mąkę, albo po sól i kawałek chleba.
  • Czarującym uśmiechem za kawalera tata uwodził wszystkie panny, z moją mamą włącznie. Potem, po wypadku, który cudem przeżył, choć wszyscy w rodzinie wyrokowali, że Stachu na pewno się zmieni, on zachował uśmiech i bezpośredniość.
  • Siedząc z tatą na widowni naszego domu kultury i patrząc na Steda na scenie, postanowiłem żyć tak jak on płynąc z prądem, a jednocześnie pod prąd, nie tracić sił na utarczki z tymi, co mają broń i pały, ale cały czas robić swoje.
  • Aha. Zapomniałem jeszcze dodać, że przed koncertem wstąpiliśmy ze Stachurą do sklepu monopolowego. Sted wszedł, ukłonił się uprzejmie pani sklepowej i rzekł:
  • Titel: Jak ograłem PRL. Na rowerze tom 1
  • Autor: Witek Łukaszewski
  • ISBN: 978-83-68302-12-7, 9788368302127
  • Veröffentlichungsdatum: 2024-11-18
  • Format: E-book
  • Artikelkennung: e_45hm
  • Verleger: Wydawnictwo Szara Godzina