Publisher: Ha!art
Korporacja Ha!art to krakowska instytucja, której celem jest promowanie nowych zjawisk w kulturze. Korporacja Ha!art wydaje młodą prozę i poezję, przekłady literatury zagranicznej, albumy, antologie, książki teoretyczne i tomy rozmów w ramach kilkunastu linii wydawniczych.
89
Ebook

Czernucha

Antonina Kardaś

Ciekawe, co on sobie myślał wtedy? Ja tam nie wiem, ale teraz jak widzę tego gnoja, to mu się śmieje prosto w twarz, a on udaje, że mnie nie widzi, a jego żonka, to tak na mnie patrzy spod byka i od razu, go za rękę łapie. Szczęście ma, że ją złapałam, jak już w ciąży była, to jej nawet w pysk nie dałam, bo lasek w ciąży nie biję, a teraz to już niech spierdala, chciała gnoja, ma gnoja, mi jest wszystko jedno i lepiej mi teraz, bo mam znowu wolność i mogę się co sobotę bawić i tylko czekam na tą miłość i zakochanie, co już się pewnie stanie za niedługo, bo ładna jestem. I na komórce do mnie dużo piszą XD Z jednym takim byłam na spotkaniu wczoraj, ale to opiszę jutro, bo dzisiaj tylko tak na szybko chciałam, a teraz muszę kończyć, bo jutro do pracy mam, na pół etatu pracuję jako kosmetyczka, bo jeszcze zaocznie zarządzanie studiuję i w ogóle to ja jestem obrotna dziewczyna, ale to jutro opowiem, tylko na razie razie tylko to, że zarabiam dużo. Bo u Magdy pracuje i ona mi dość mało płaci, ale czasem jej klientów podbieram i im w domu robię różne zabiegi sama, jak mi się Magdzie uda jakieś kosmetyki zwinąć, a to bez problemu, bo ona w ogóle nie patrzy, cały dzień siedzi i pije kawę. Ja tam jestem od wszystkiego, a ona zbiera całą kase, to nawet nie mam wyrzutów sumienia. I mam u siebie w domu, taki mały salonik, mniej biore niż ona, ale co zarobię, to dla mnie do kieszeni, a jeszcze kosmetyki mam z tego vloga i ostatnio ze dwie reklamy dałam, to osiem stów za reklamę, to sobie na studia odłożyłam, już mam. No i dobrze sobie radzę, mama za granicą siedzi, to mi przesyła na mieszkanie i rachunki, więc mam i odkładam też i jeszcze trochę, a sobie kupię buty z Lacosty, już czwartą pare, bo mam wypaczone. <3 Fragment *** Czernucha to mroczne podejście do otaczającej nas rzeczywistości, ale i nadzieja wyjścia ku lepszej sytuacji życiowej i egzystencjalnej. *** Autorka ma niewątpliwy talent do obserwowania rzeczywistości. Miłosz Biedrzycki *** Antonina Kardaś - urodzona w 1990 roku w małej miejscowości pod Krakowem. Ukończyła filologię rosyjską i krakowską Szkołę wokalno-aktorską. W wolnych chwilach czyta i gotuje, a także tworzy amatorską muzykę pod pseudonimem Vilemo.

90
Ebook

NN

Jerzy Franczak

Kraków, dżdżysta ciemność, środek nocy. Na ulicy leży mężczyzna, najprawdopodobniej potrącony przez samochód. Niebawem odnajdą go trzy przypadkowe osoby. Trzech przygodnych przechodniów, asystujących przy anonimowym umieraniu. Trzy opowieści osnute wokół milczenia. Wielka mobilizacja słów, języków, światopoglądów, ideologii. Bohaterowie spotykają się (w dramatycznych okolicznościach), a jednocześnie mijają ze sobą. Ich relacje z najbliższymi okazują się powierzchowne, nieautentyczne, zastępcze. Prawdziwe pragnienia pozostają ukryte, traumatyczne doświadczenia są przedmiotem autocenzury. Jedynym ratunkiem wydaje się stereotyp i banał. „NN” to bardzo gorzki utwór, bo pokazuje zamknięty krąg społecznych ról, z którego nie ma ucieczki.

91
Ebook

Eumeswil

Ernst Junger

Eumeswil marokańskie miasto-państwo rządzone przez oświeconego dyktatora Condora. Manuel Venator, porte-parole autora, za dnia pracuje jako historyk i za pomocą Wielkiego Luminaru, będącego skrzyżowaniem holografu i wehikułu czasu, może przywołać dowolne wydarzenia z historii ludzkości. Nocami dorabia jako barman w posiadłości Condora, skrupulatnie notując wszystkie intrygi na szczytach władzy Kilkusetstronicowa powieść, pomyślana jako pamiętniki Venatora, to naszpikowany odniesieniami esej filozoficzny, w którym Jünger w niepowtarzalnym stylu snuje rozważania o sensie historii i naturze władzy. Venator zostaje obsadzony w roli anarchy, jednostki w pełni suwerennej. Inspiracją jest tu Stirner i jego koncepcja Jedynego. Anarcha różni się tym od anarchisty, czym monarcha od monarchisty. W obliczu końca historii i pomieszania wszystkich porządków jedyny sens upatruje w poczuciu własnej wartości. Eumeswil (1977) dzieje się w tym samym uniwersum co wcześniejsza powieść fantastyczna Jüngera Heliopolis napisana pod koniec lat czterdziestych. Po upadku Państwa Powszechnego świat zostaje podzielony na królestwa Diadochów i miasta-państwa. Historia stanęła w miejscu. Z jednej strony mamy do czynienia z technologią rodem z science fiction mieszkańcy miasta posługują się między innymi fonoforami, uniwersalnymi komunikatorami łudząco przypominającymi smartfony, które Jünger przewidział już w 1949 roku z drugiej Eumeswil przypomina raczej miasto z Baśni tysiąca i jednej nocy niż Nowy wspaniały świat. Eumeswil to lektura zaskakująco aktualna, kiedy świat, który znamy, zbliża się do krawędzi. W świecie Eumeswil nie ma historii, nie ma idei, za które warto umerac. Jest pole oczyszczone dla przyszłych mitologii, przyszłych historii, przyszłych religii. Ta opowieśc filozofoczna jest jednoczesnie zwierciadlem naszej rzeczywistości, zwlaszcza światowego rozdarcia miedzy złudzeniami ideologicznymi. Ksiązka dziś bardzej aktualna niż kiedykolwiek, gdyz ujawnia paradoksy: liberalizmu, który jak wszelkie izmy skłania się ku terrorowi politycznej poprawnosci oraz dyktatury, która jest wolnościowa. Prof. Wojciech Kunicki

92
Ebook

Ameryczka

Piotr Marecki

[O KSIĄŻCE] Bohater jedzie samochodem przez Amerykę. Trzyma się bocznych, mniej uczęszczanych lokalnych dróg, które wyszły już z użycia (niejednokrotnie na mapach zaznaczano je na niebiesko stąd nazywane są one "blue highways"). Eksploruje mniej znane miejsca jak Sandusky, Palmyra, Radom, Atomic City, Ridgefield, Eureka, Rochelle, Winona, Brookings, Merced. Po Ameryce prowadzi go przewodnik Roadside America, czyli katalog przydrożnych dziwactw i atrakcji, które na mijanych bezdrożach bohater stara się odnaleźć i sfotografować. Bohater zatrzymuje się w dinerach, motelach i odwiedza znajomych z mniej rozpoznawalnych kampusów uniwersyteckich. Nie ocenia, ale na bieżąco jeden do jednego zapisuje imperium. Piotr Marecki (ur. 1976) - wychował się na Podkarpaciu, obecnie mieszka w Krakowie. Pracuje jako profesor na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie zajmuje się mediami cyfrowymi. Przez parę lat żył i pracował w Stanach Zjednoczonych. Był stypendystą Fulbrighta oraz profesorem wizytującym na amerykańskich uczelniach (m.in. MIT, Uniwersytet Kolorado w Boulder, Uniwersytet w Rochester). Autor monografii naukowych, literatury eksperymentalnej oraz książek drogi "Polska przydrożna" (Czarne, 2020) oraz "Romantika" (Czarne, 2021). *** [FRAGMENTY] Horyzont jeszcze bardziej się tu wydłuża, wszystko zdominowane przez kukurydzę albo soję. W centrach miasteczek stoją wielkie silosy, w których przechowuje się produkty, a potem przewozi do innych części kraju. Wszędzie są też tory kolejowe. Mijają godziny, a ja wciąż widzę tylko pola z kukurydzą i wielkie silosy, pola z kukurydzą i wielkie silosy. Kiedy po paru godzinach wyłania się przede mną pierwsze pole ze słonecznikami, zatrzymuję się, żeby zrobić zdjęcie - tylko dlatego, że są to słoneczniki, a nie kukurydza. Mijam miasteczka Volga, Arlington, Lake Preston, De Smet, Manchester, Covour, Huron, Wosley, Wessington, Miller, Highmore, Holabird, Harrold, Blunt i później jedno większe - Pierre. Wszystkie są właściwie bardzo podobne, te same usługi, te same silosy, te same kolory, czasem zmienia się szyld dinera. Zabieram pizzę w oryginalnym pudełku z napisem Radom, IL i wsiadam do pick-upa brata właściciela tawerny. Jedziemy, a Glenn, który jest wielkim Amerykaninem, cały czas powtarza: "Corn, corn, corn, soya beans, soya beans, soya beans, corn, corn, corn". Rzeczywiście wszędzie widać tylko kukurydzę i soję. Mijają tak ze dwie godziny, do tawerny czasem ktoś wchodzi, zamawia jedno małe piwo, wypija je i jedzie dalej. Ci trzej siedzą cały czas. Dają mi wskazówki, jak jechać, polecają drogę 51 na północ. Mówią, że to, jak dzisiaj wygląda prawdziwe Illinois, zobaczyć mogę nie z autostrady, ale właśnie z lokalnej drogi, która prowadzi przez centra miast. Odradzają Route 66. "To jedynie dla turystów" - mówią. Przez kurz nie ma szans jechać z otwartym oknem. Droga, którą wybrałem, prowadzi przez górki i wzniesienia, bo trudno to nazwać górami. Odległości między miejscowościami się jednak zwiększyły, coraz rzadziej widzę stojące samotnie domy. Przejeżdżam przez miejscowości, które liczą po pięćdziesiąt, osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt mieszkańców. Liczby te są podawane na tabliczkach przy wjeździe. Nie ma tu sklepów, moteli czy dinerów, które jeszcze nie tak dawno mijałem w Illinois. A jeżeli są, to pozamykane. Władze lokalne starają się odróżnić od siebie tak samo wyglądające miejscowości, na tabliczkach wjazdowych umieszczając albo dużo kukurydzy, albo informacje typu "To miasteczko należy do każdego", a przy tym wizerunki myśliwych, pasterzy czy zwierząt. Krajobraz stopniowo się zmienia: jest coraz mniej kukurydzy, a coraz więcej pastwisk. [BLURBY] Okropna antyamerykańska książka. Odpycha od Ameryki. Franciszek Trzeciak, aktor i reżyser *** Równe czterdzieści lat temu powstał legendarny filmowy portret Ameryki: "Inaczej niż w raju" Jima Jarmuscha. To, co wówczas udało się Jarmuschowi przekazać językiem kina, w 2024 roku sformułowane jest poprzez repetytywną, niemal autystyczną narrację Mareckiego. Jej tempo idealnie oddaje dzisiejszą kondycję kraju, który już nawet nie stara się pędzić, choćby ku nieuchronnej przepaści, ale stoi i stoi w niekończącym się korku. Artur Sobiela, historyk

93
Ebook

Seks w wielkim lesie. Botaniczny przewodnik dla kochanków na łonie przyrody

Łukasz Łuczaj

Seks w wielkim lesie jest książką na temat uprawiania seksu w naturze. To zarówno praktyczny poradnik, jak i esej odwołujący się do sztuki i etnografii, a także własnych (być może prawdziwych) doświadczeń autora. Język naukowca biologa miesza się z literaturą, humorem i ironią. Łukasz Łuczaj mówi o legalności seksu na łonie przyrody i o jego pięknie. Wnikliwie opowiada o relacji człowieka z aktorami nie-ludzkimi. Opisuje największe w Polsce dziuple, mogące pomieścić ludzi, czy nasiona przenoszone przez włosy łonowe. Czytelnik i czytelniczka dowiedzą się, do jakiego lasu najlepiej zabrać ukochaną/ego, jak położyć ją/jego na omszałej kłodzie drewna oraz jakie owady czyhają na uprawiających miłość w Puszczy Białowieskiej. To literacka pochwała seksu radosnego, pozytywnego i naturalnego.   Tylko Łukasz Łuczaj, profesor nadzwyczajny i erotoman też nadzwyczajny, wszystkojad jedzący łożyska z porodów swoich córek, mógł napisać ten poradnik dla zakochanych w naturze. Bezwstydnie podając miejsca, pory roku i rodzaj podłoża do uprawiania miłości. Zdemaskował niewinne bratki, jako słowiański symbol kazirodczych związków, i maślaki, naturalne lubrykanty dla leśnych ruchadeł. Książka orgazmiczna, łącząca praktykę z erudycją i wrażliwością. Manuela Gretkowska  Zaczytasz się bez pamięci. A potem zechcesz wprowadzić w życie. Marcin Fabjański, filozof

94
Ebook

Korszakowo

Jakub Michalczenia

Chciałbym, żeby Michalczenia nie tak szybko wyszedł poza miniatury. Umie je budować. Umie i zasmucić, i rozbawić. Umie obudzić nienawiść i miłość do małych miasteczek, do świata tak niby dobrze rozpoznanego i opisanego tu i tam. Cholera, on naprawdę umie bawić się językiem i akcją! Ale to nie jest zabawa dla samej zabawy — nie, to proza interwencyjna, to głośne i zarazem kameralne SPRAWDZAM dla literatury zaangażowanej i, jednocześnie, to po prostu opowieści, które trzeba było spisać, które domagały się spisania, bo wielki jest zachwyt i wielkie jest przerażenie okropieństwami i śmiesznością świata tego. To teksty-pytania: A ty — co powiesz? A ty — jak to powiesz? Piotr Siwecki   Gdyby samo pojęcie nie było tak ściśle związane z historią europejskiego teatru ostatnich dwóch, trzech dekad, można byłoby nazwać Michalczenię nowym brutalistą. […] Brutalizm Korszakowa widziałbym zresztą nie tylko na płaszczyźnie zdarzeń, ale również narracji. W niej Michalczenia nawiązuje do tradycji zachodniego behawioryzmu, odsuniętego na dalszy plan w kulturze współczesnej — w dobie eskapizmu i nadmiernej ekspresji „ja”. Młody autor jakby pozostawia wykreowany korszakowski świat samemu sobie. Okrucieństwo Korszakowa wzmaga chłodny, relacjonujący styl tych opowiadań. Jest on spojony z koncepcją zła banalnego. Chodzi o zło, które nie przybiera wymiarów zbrodni, nie ma tej skali. Mimo to jest w szczególny sposób odrażające i porażające (Witek Balerek). […] To raport z codzienności, ze świata, który — by użyć kolejowej metafory bliskiej klimatowi Korszakowa — wykoleił się dawno temu. Sławomir Buryła   Korszakowo to zbiór opowiadań napisanych w duchu „małego realizmu”, traktujący o losach małego warmińskiego miasteczka, tzw. zadupia. Mamy tu zdegradowanych kolejarzy, mamy byłe pielęgniarki, mamy też chłopaczków z osiedla. Każda z tych postaci na własną rękę próbuje odnaleźć się w rzeczywistości, którą jednocześnie współtworzy. Jednak każde z tych działań przynosi efekty ujemne, każda próba ustanowienia ładu prowadzi do zatracenia, frustracji, izolacji. Odnosi się wrażenie, skądinąd bardzo rzeczywiste, że wszystko tu działa nie tak, jak powinno, a mimo to działa, bo działać musi. Szymon Szwarc   To żadne wydumane bzdety o samotności, odrzuceniu i nietolerancji. To konkretny sierpowy, który niejednego dobrze postawionego jełopa zwaliłby z nóg. Krótkie, gęste i polifoniczne. Tu każde słowo ma swoje miejsce, a co trzecie zdanie uderza jak skórzany bicz. Język kipi energią i czarnym dowcipem, a jednocześnie jest brutalny i pełen awersji. To on pozwala nam dostrzec powolną agonię wyższych uczuć i ludzkich relacji. Aż chciałoby się wierzyć, że to tylko surrealizm. Taka literatura jest nam obecnie bardzo potrzebna. Paweł Biegajski, blog książkowy Melancholia Codzienności   Fragment Na klatce schodowej wyje jamnik. Nie ma kto go wpuścić do domu. Kilka pięter wyżej pan Jankowski dyma swoją lampucerę. Tak uchodzą z niego wszystkie całodniowe napięcia. A przed blokiem zjawia się w końcu zawezwana przez kogoś karetka. Zabiera z ganku skatowanego pana Pawłowskiego. „To i pewnie policjanty po mnie zara przyjdą… Ale co mi tam, jak mnie zgarną, to nie będę może musiał bujać się jutro do tej roboty?” — myśli sobie pan Jankowski, kiedy po zabawieniu się z konkubiną leży plackiem na łóżku. Słyszy jeszcze syrenę — jeden długi ton — przejeżdżającego przez Korsze pociągu towarowego. Rozpoznaje, że to sygnał „Baczność”, i ani się obejrzy, a zasypia twardym snem. Bo dla kogo baczność, dla tego baczność…   z opowiadania Kolejorze   JAKUB MICHALCZENIA — rocznik 1986, urodzony w Kętrzynie. Większą część życia spędził w kolejarskim miasteczku Korsze na podwójnym pograniczu — tam, gdzie kończą się Mazury, a zaczyna Warmia, i w bliskim sąsiedztwie Obwodu Kaliningradzkiego. Obecnie związany z Olsztynem. Nagrodzony w konkursie literackim „Olsztyński Debiut 2016”. Korszakowo, czyli dziewięć obrazków napisanych w latach 2005-2006, to debiutancka książka tego autora — pierwotnie ukazała się w 2016 nakładem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W 2019 roku Korporacja Ha!art wydała jego drugi zbiór opowiadań — Gigusie, rozwijający wątki poruszone w Korszakowie. Autor pracuje właśnie nad książką podsumowującą cykl korszeński. Jej planowany tytuł to 1990.

95
Ebook

Przyjdzie Mordor i nas zje - II wydanie

Ziemowit Szczerek

"stężenie „lokalnego hardkoru” przekracza u Szczerka dopuszczalne normy. To nieprzypadkowa strategia" Maciej Robert, "Polityka" Pasjonująca książka, od której trudno się oderwać, wciąga nie tylko bliską polskiej duszy – lwowskim resentymentom – tematyką, ale i oryginalnym językiem, który w zadziwiającym przemieszaniu najczystszej liryki z trzymającą się ziemi, jędrną dosadnością. Janusz R. Kowalczyk, Culture.pl „Już sam tytuł sugerował, że to jest, jak to mówią Anglosasi, "a must-read": jeśli coś nazywa się Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, to o czym by to nie było, warte jest czytelniczego ryzyka”. Tomasz Pindel, Onet.pl Autor wyraźnie bawi się tymi momentami, w których rzeczywistość płata figla, i wcale nie kwapi się, by uczynić zadość tym oczekiwaniom. Paweł Pijanowski, Popmoderna.pl [O KSIĄŻCE] Przyjdzie Mordor i nas zje Ziemowita Szczerka to opowieść o polskich „plecakowcach” wyjeżdżających na Wschód w poszukiwaniu „hardkoru” i przygody. Głównym celem ich wędrówek jest Ukraina, którą przemierzają pociągami, rozklekotanymi autobusami i marszrutkami, magazynując historie, które sprzedają następnie – po odpowiednim „podrasowaniu” – żądnym podobnych treści rodakom. Przyjdzie Mordor i nas zje jest narracją o odrzuceniu i fascynacji, o potrzebie ekstensyfikacji w osobie Innego tego, czego próbujemy nie zauważać u nas samych. Przedstawia jednocześnie Ukrainę jako przestrzeń wypartego w – świadomie prozachodniej – mentalności Polaków. Przy tym wszystkim jednak, utwór da się rozpatrywać także jako apologia polskiej ruchliwości i ciekawości świata, którą we współczesnej Europie Środkowowschodniej uznać można za coś wyjątkowego. Ziemowit Szczerek (ur. 1978) – dziennikarz i prozaik. Współpracuje z „Polityką”, „Gazetą Wyborczą”, „Krytyką Polityczną” i „Nową Europą Wschodnią”. Autor książek Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski, Tatuaż z tryzubem, Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową, Siwy dym albo pięć cywilizowanych plemion, Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim, Cham z kulą w głowie, Kolejna alternatywna historia Polski, Wymyślone miasto Lwów. Jest także współautorem zbioru opowiadań Paczka radomskich. Laureat Paszportu „Polityki”, nominowany do Nagrody MediaTory i Nagrody im. Beaty Pawlak oraz dwukrotnie do Nagrody Literackiej Nike i Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”. Od Autora Na Ukrainie wiele się zmieniło. Również to, że nie mówi się na Ukrainie, tylko w Ukrainie, choć imho obie formy są ok. Ale jeśli komuś zależy, mogę mówić „w”. W Polsce też się wiele zmieniło. Również – na szczęście – podejście do Ukraińców i spraw ukraińskich. Jest wzmożenie, więc tak: zmienia się. Pewnie za jakiś czas fala opadnie, bo takie falowanie i spadanie to stała socjologiczna, ale przypływ przyniesie też sporo treści, która w nas już zostanie. „Mordor” każdy ma swój. Bo to, co się nie zmieniło, to ten głupi mechanizm szukania gorszości dalej, za miedzą. Owszem, zmieniają się miedze, ale mechanizm pozostał. Co więcej – stał się bardziej rozbudowany i kąsa.

96
Ebook

Dobrze, bracie

Peter Markus

Bohaterami opowiadań Petera Markusa są przede wszystkim dwaj bracia mieszkający w zakurzonym miasteczku nad błotnistą rzeką. Łowią ryby. I niewiele więcej. Ale Markus z tego fabularnego minimum buduje opowieść w taki sposób, jak nie robił tego nikt przed nim. Autor nieustannie przearanżowuje scenerię, korzystając z tych samych elementów: rzeka, dom, podwórko, ryby. Jednak wciąż poznajemy jakby inne wersje historii - powtarzające się zdarzenia zyskują nowy wymiar, bo pojawiają się nowe informacje, które wpływają na bieg zdarzeń i nastrój opowieści. Język tej prozy sprawia, że nie tylko widzimy błotnistą rzekę i braci łowiących w niej ryby - dzięki ograniczonemu słownictwu, licznym powtórzeniom i uwodzicielsko splątanym zdaniom brodzimy z braćmi w rzece, rzece opowieści. *** Nie wiem, jak to możliwe, ale kolejny tom prozy Petera Markusa podoba mi się jeszcze bardziej niż poprzedni, również wydany przez Ha!art, czyli Bob albo mężczyzna na łodzi. Kto poznał tamten świat, popłynie i tym razem, przez błoto i rzeczny muł, śledzony oczyma martwych ryb i księżyca. Kto nie poznał, niech da się zaprosić do tej rzeczywistości, w której jest więcej wody niż nieba, chłopięce zabawy trwają przez stulecia, a rzecznemu bogu można odgryźć łeb. To proza rozgrywająca się w obrazach i języku - mantrującym o rybach i rzece, Braciach i rodzicach, nazywającym rzeczy tak, jakby dotąd nie były nazwane. Eksperymentalną, poetycką w swoim duchu prozę Markusa ponownie otrzymujemy w znakomitym przekładzie Piotra Siweckiego, który pozwala temu tekstowi błyszczeć także w polszczyźnie. Joanna Wilengowska "Dobrze, bracie" to nie tylko książka. To błotnisty sen, który wciąga i nie pozwala się obudzić. Czy to bajka? Czy to horror? Nie wiem, ale wciąż czuję zapach rzeki i słyszę śpiew ryb. Paweł Biegajski, Melancholia Codzienności *** Fascynujące, z jak niewielu słów można ułożyć tak fascynującą opowieść. Jakie bogactwo można uskładać z samych drobniaków. Jak głęboki obraz ludzi i świata można stworzyć bez ani jednego słowa psychologizującej paplaniny. (Powinienem napisać tak: to jest dobra książka, dobrego amerykańskiego pisarza i dobrze ją przeczytać, ale nie potrafię się aż tak przypilnować, jak Markus). Adam Kaczanowski *** Oto teksty, które pozwalają mi zadać po raz kolejny pytanie o sens pisania. To jedno najważniejsze: a ty, jak to powiesz? Ale to nie wszystko: te opowiadania są jak płyta, do której lubię wracać. Tak po prostu. Bo jest w nich kojący i niepokojący szum. Bo jest w nich rzeka, do której mogę wejść wiele razy. Te teksty potrafią kiwać ze zrozumieniem głową i grozić ostrzegawczo palcem... Ktoś powie, że są bardziej przystępne od tekstów Gertrudy Stein, ale to nie tak, że te teksty są przystępne. Mamy kilka wersji tej samej opowieści, a właściwie to jej fragmentów - to może męczyć, bo nie ma pewności czy opowieść ma koniec. Ale ta niepewność może zamienić się w radość z tego powodu, że nie ma końca opowieści. Piotr Siwecki, tłumacz *** Peter Markus - urodzony w 1966 roku amerykański pisarz i wykładowca w programie InsideOut Literary Arts Project. Autor powieści Bob, Or Man on Boat (2008), kilku tomów opowiadań (Good Brother, The Singing Fish, We Make Mud, The Fish and the Not Fish) oraz tomu wierszy When Our Fathers Return to Us as Birds (2021). W 2022 roku Wydawnictwo Ha!art opublikowało jego powieść Bob albo mężczyzna na łodzi w tłumaczeniu Piotra Siweckiego. Mieszka w Trenton na przedmieściach Detroit.